Susanne Sundfor tworzy „Muzykę dla ludzi w tarapatach”: wywiad

Twój Horoskop Na Jutro

Susanne Sundfor tworzy „Muzykę dla ludzi w tarapatach”: wywiad

Jasona Scotta



Dzięki uprzejmości Susanne Sundfor



Życie jest gotowe, aby się wydarzyć i rozwinąć, a my jesteśmy tylko naczyniem, głos naturysty Andresa Robertsa wznosi się z pozaziemskich migotań odbijających się jak krwawiące odłamki. Ziemskie naczynie, o którym mówi tak głęboko, rozciąga się jak kot sięgający południowego słońca – i służy jako rozkładówka nowego studyjnego albumu norweskiej piosenkarki Susanne Sundfør, pt. Muzyka dla ludzi w tarapatach .

Renderowana na przestrzeni jednego roku, gdy przemierzała świat, od Korei Północnej po Nepal, od Brazylii po Islandię, dziesięć utworów migało i tańczyło na horyzoncie, gdy szeptała o błogiej Reinkarnacji, zastała ją robiącą cokolwiek do cholery [ona] Czułem się jak.'

Mówiąc konkretnie, oznaczało to odrzucenie jej zwykłych wycieczek z muzyką pop opartą na syntezatorach. Elektronika odpadła, a ona została z oszałamiającym pianinem i gitarą, wspaniale pokazanymi w tak kluczowych momentach, jak Good Luck Bad Luck, kruchy, nawiedzony pokój zwierzeń i Undercover. Uwolniła odnowę w tym bardziej przyziemnym, luźniejszym podejściu, a jej przeszywający wokal często porusza. Odkrywanie nowych światów i nowych kultur wywarło niezatarte wrażenie na niej i jej rzemiośle, co widać również w magnetyzujących, kinowych aranżacjach i ogólnej senności albumu. [Podróże] sprawiły, że skupiłam się na czymś innym niż na sobie, zaciekawiły mnie i głodowały nowych wrażeń i nowych motywów dla mojej fotografii – mówi.



Trudno dokładnie określić, jak wpłynęło to na moją muzykę, ale wszystkie doświadczenia są potencjalnie inspirujące dla kreatywności. Nie podróżowałem, aby pisać, podróżowałem, aby robić zdjęcia, które są dla mnie ważną częścią albumu, Sundfør zauważa swój pobyt, oprawione w okładkę albumu i książeczkę. Jej wyprawy przerodziły się następnie w odkrywcze przyznanie, że „pustka jest miejscem, w którym wszystko zaczyna rosnąć”. Większość wszechświata jest pusta. Więc już się tego nie boję.

Muzyka dla ludzi w tarapatach jest jednym z najbardziej surowych i sugestywnych zestawów roku i obejmuje czystość życia, nieskrępowany smutek, uderzenie w dno i wdrapanie się z powrotem na szczyt. Poniżej Sundfør ujawnia jeden z najważniejszych momentów z jej międzykontynentalnych skoków i opowiada o astrologii i końcu świata.

Jaki był najważniejszy moment z Twoich zagranicznych podróży?
Pamiętam, jak siedziałem na łodzi na rzece Xingu, z dala od wszystkiego, co znałem, i myślałem, jak bardzo chciałbym, żeby ta podróż szybko się skończyła, bo tęskniłem za własnym łóżkiem. A potem pomyślałem, jak zawsze chciałbym być gdzie indziej, a kiedy tam jestem, tak naprawdę nie obchodzi mnie to. Po prostu siedziałem tam, patrząc na rzekę i dżunglę i po prostu tego doświadczałem, chłonąłem i to była błogość.



W jaki sposób z natury szybkie tempo życia zagrało w muzyce i jak utrzymałeś się w tym procesie?
Myślę, że dobre życie polega na spojrzeniu na nie z perspektywy. Miłość jest ważna. Kochać innych. Kochać to, co robisz. Wspinałem się wczoraj na górę. Rzadko wychodzę lub chodzę na spacery. Wydawało mi się to ważne, ale nie wiem dlaczego. Może by poczuć więź. Zastanawiałem się nad tymi rzeczami przez ostatnie kilka lat. Myślę, że niektóre z tych monologów częściowo znalazły się na płycie.

Co skłoniło Cię do podróżowania po świecie?
Zacząłem robić zdjęcia po przeczytaniu fotoksiążki Tomasa Espedala, Moje życie prywatne . Kupiłem ten sam aparat i tak jak on zacząłem fotografować pokoje hotelowe. Mam krew na zębie, jak mówimy po norwesku – uwielbiam to określenie, jest takie pierwotne i wikingowskie. Oznacza to, że masz smak czegoś, co lubisz i to cię podnieca. Zdecydowałem więc, że chcę zrobić projekt fotograficzny do albumu, w którym będę podróżować do ciekawych miejsc i je dokumentować. Na koniec spróbowałbym opowiedzieć jakąś historię o świecie, która w jakiś sposób odnosiłaby się do albumu.

W przypadku „Reincarnation” masz do czynienia z końcem świata. Co zainspirowało ten pomysł?
Cóż, koniec naszego świata. Świat będzie po prostu w porządku. My pewnie też. Ale czasami wygląda to ponuro. Myślę, że powinniśmy śpiewać kojące ballady, zamiast krzyczeć na siebie, gdy robi się nieprzyjemnie. Osobiście uważam, że piosenka jest bardziej o świetle niż o ciemności.

Od samego początku w „Mantrze” dość często odwołujesz się do księżyca i gwiazd na całym albumie. Jaki masz stosunek do ciał niebieskich?
Nie znam się na astrologii. Nie jestem wielkim fanem [tego], szczerze mówiąc. Wszyscy patrzymy na te ciała niebieskie i myślę, że możemy nadać im symboliczne znaczenie, jakie chcemy, aby miały. Wszystkie przedmioty w piosence często mają złowieszcze lub negatywne konotacje w historii. Chciałem nadać im bardziej pozytywne znaczenie.

Jak zaczął się ten album i jak to wszystko się połączyło?
Pierwszą piosenką, którą napisałem, była „Reincarnation”. Potem „Mantra”, a potem „Tajny”. Potem napisałem „The Sound of War”. Wszystkie piosenki na gitarę, które napisałem w domu w Londynie. Potem pojechałem do Los Angeles i napisałem „Good Luck Bad Luck” i „No One Believes in Love Anymore”. Potem, po powrocie do Londynu, napisałem „Mountaineers”. A potem napisałem „Bedtime Story” w chacie w Woodstock. Ostatnią piosenką, którą napisałem, był „The Golden Age”. Jørgen Træen, który razem ze mną wyprodukował album, skomponował piękną abstrakcyjną muzykę wokół wywiadu z Andresem w utworze tytułowym.

Aranżacje wydają się bardziej otwarte niż większość twoich poprzednich prac. Mówiłeś o tym, że tym razem nie chcesz pracować z syntezatorami. Jak to wpłynęło na twoje podejście?
Pragnąłem ludzkiego dotyku. Po prostu nie czułem, że mogę już wyrazić to, co chciałem przekazać na syntezatorach, więc znów zacząłem grać na gitarze i pianinie.

Wiele piosenek wydaje się przeogromnych, filmowych. Jakie decyzje dotyczyły tego, jakich instrumentów użyłeś i jaki nastrój chciałeś stworzyć?
Często, kiedy chcę zaaranżować piosenkę, w zasadzie ją ubrać, myślę tak, jakbym tworzył scenę filmową. Wyobraziłem sobie wiedźmy i drony na ognistym niebie w „The Sound of War”. Wyobraziłem sobie zmęczonego pijaka w barze w „Good Luck Bad Luck”. Często chodzi o stworzenie scenerii dla emocji. A potem muszę tylko znaleźć instrumenty pasujące do sceny.

Czy sztuka/muzyka ma obowiązek być kanałem życia, a może bardziej kruchymi, pilnymi i potężnymi drogami?
Myślę, że sztuka może być taka, jaka jest. Czasami musi to być muzyka, która zmusza cię do zmywania naczyń lub obraz, który wieszasz na ścianie w domu, aby uczynić swój salon przyjemnym. Lub muzykę, która sprawia, że ​​chcesz tańczyć, gdy jesteś w klubie. Twoja ulubiona sukienka. Czasem musi być głęboko, czasem płytko.

Muzyka dla ludzi w tarapatach wychodzi 8 września.

Najlepsze dotychczas albumy 2017 roku:

Artykuły, Które Możesz Lubić